0247
Islandia

Islandia wzdłuż krajowej „Jedynki”. Czego się spodziewać?

Islandia – Ultima Thule, czyli „kraniec świata” – zachwyciła nas swoimi kontrastami. To surowa kraina bez drzew, a jednocześnie pełna dymiących i parujących krajobrazów, niczym garnek z dziurawą przykrywką. Nie zawiodła nas ani przez chwilę. Wybierasz się w roadtrip po islandzkiej „jedynce”? Sprawdź, czego się spodziewać.

Przez dwa lata nasz plan podróży leżał w szufladzie – początkowo zakładaliśmy letnią wyprawę, ale ostatecznie los sprawił, że trafiliśmy tu jesienią. Nasza podróż trwała dziewięć pełnych dni. Z powodu ograniczonego czasu i wymagających warunków musieliśmy zrezygnować z Westfjordów, a przynajmniej ich południowej części, obejmującej okolice Dynjandi, Rauðisandur i Latrabjarg. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na klasyczne okrążenie wyspy wzdłuż krajowej „jedynki”.

Dzień 1: Półwysep Reykjanes


Plan: Keflavik – Seltun – Blue Lagoon.

Opcje w pobliżu: wulkan Fagradalsfjall, Sky Lagoon, Hveragerdi.

Nocleg: Gusthouse Geldingaholt. Oceniamy ten guesthouse na 2,5/5 – był jednym z najdroższych przystanków na naszej trasie. Wybraliśmy go z powodu śniadań. Całkiem przytulny, ale brak łazienki, suszarki i ubogie śniadanie sprawiły, że nie możemy go polecić.


Zgodnie z planem nasz roadtrip po Islandii miał się rozpocząć trekkingiem do wulkanu Fagradalsfjall. Planu nie udało nam się zrealizować do końca, bowiem wulkan w czasie naszego pobytu na Reykjanes był zakryty mgłą i nie było sensu trekkować. Tutaj można zobaczyć, jaka jest widoczność na szlaku. Dlatego pierwszego dnia udaliśmy się do pól geotermalnych Seltún. Jest to obszar pełen bulgocących jeziorek, ukazujący wulkaniczne oblicze wyspy. W tym miejscu ogrzewane pod ziemią woda i gazy znajdują ujście na powierzchnię w postaci gorących źródeł, uwalniając jednocześnie specyficzny dla tego miejsca zapach zgniłych jaj. Nie warto jednak się zniechęcać, w tym miejscu jak nigdzie widać, że ziemia żyje.

Stąd ruszyliśmy do Blue Lagoon. Trudno sobie wyobrazić roadtrip po Islandii bez Blue Lagoon. Podobno w sezonie bilety trzeba rezerwować z wyprzedzeniem, ale jesienią nie było takiej potrzeby. Jest to atrakcja głównie turystyczna, a na dodatek prawie x2 droższa niż jej północny odpowiednik Myvatn Natural Baths, dlatego te ostatnie baseny polecamy jednak bardziej. Niedawno w okolicy otworzyli także Sky Lagoon – warto sprawdzić tutaj. Warto także wpaść w okolice Hveragerdi – gorącej rzeki, w której można się kąpać.

Dzień 2: Golden Circle


Plan: Brúarfoss – Geysir & Stokkur – Gullfoss.

Opcje w pobliżu: Thingvellir, Haifoss, Thjofafoss, gorące źródła Hrunalaug.

Nocleg: Gusthouse Geldingaholt.


Do najpopularniejszych atrakcji tzw. złotego kręgu należą: Park Narodowy Thingvellir, obszar geotermalny Geysir i wodospad Gullfoss. Z tej trójki odpuściliśmy sobie Thingvellir – miejsce, w którym stykają się płyty tektoniczne: euroazjatycka oraz północnoamerykańska. Pęknięcie przechodzące przez Atlantyk można tu zobaczyć powyżej poziomu morza. Zamiast tego wybraliśmy się na trekking do wodospadu Brúarfoss. Brúarfoss oznacza „wodospad mostu”, nazwany tak od kamiennego łuku, który niegdyś przecinał rzekę.

Trasa do Brúarfoss mierzy około 3,5 km – to nie jest dużo, ale w okresie jesiennym połowa tej drogi jest bardzo zabłocona. Podziwialiśmy ludzi w adidasach, którzy, pomimo naszych ostrzeżeń nadal brnęli w bagienne tereny. Wybierając się tutaj jesienią, warto rozważyć kalosze. Wysiłek jest jednak całkowicie wart nagrody. Choć mało znany (szczególnie jak na tę okolicę), Brúarfoss to jeden z najbardziej turkusowych wodospadów na Islandii o przedziwnym kształcie. Zdjęcia wcale nie przekłamują unikatowego koloru wody.

Kolejny przystanek to Geysir – gejzer, jak sama nazwa wskazuje. Jest on najwcześniej udokumentowanym gejzerem w literaturze europejskiej, a jego nazwa pochodzi od staronordyckiego czasownika geysa (czyli, niespodzianka, “wytryskiwać”). Podobno, gdy ostatnio wybuchł w 2000 roku, wysokość strzału mierzyła 120 m. W tej chwili Geysir jest uśpiony, ale interesował nas jego sąsiad, Strokkur, który jest nad wyraz aktywny i “eksploduje” mniej więcej co siedem minut. Jest to kolejny islandzki must-see spot, podobnie jak Gullfoss. Choć równie przeraźliwie zatłoczony, to w naszym subiektywnym rankingu wodospadów Gullfoss mieści się w TOP3, jeśli nie TOP1. Potęga tego miejsca jest nie od opisania. Ogromne ciężary wody uderzające w dolinę z dużej wysokości tworzą błyszczącą aureolę z drobinek wody. Nie przypadkowo „gullfoss” oznacza „złoty wodospad”.

Los chciał, że znajdujące się w okolicy wodospady Haifoss – tj. “wysoki wodospad”, trzeci co do wielkości na Islandii – oraz prawie mało znany  Thjofafoss pozostały poza naszym zasięgiem. Przebiliśmy sobie oponę na szutrowej drodze i z bólem serca musieliśmy zawrócić jakieś 5 km od mety. Nie zdążyliśmy też zajrzeć do kameralnych źródeł geotermalnych Hrunalaug.

Dzień 3: Południowa Islandia


Plan: Seljalandfoss – Gljufrabui – Skogafoss – Kvernufoss – Dyrholaey – Reynisfjara.

Opcje w pobliżu: wrak Dakoty, baseny Seljavallalaug.

Nocleg: Hotel Kverna. Jest całkiem źle oceniony na Booking.com, ale naszym zdaniem niesprawiedliwie. Zasługuje na co najmniej 3,5/5. Owszem, przypomina akademik, ale był to nasz najtańszy nocleg (rezerwowaliśmy z dnia na dzień za 270 zł / noc) z najlepszymi śniadaniami (a to, uwierzcie, jest bardzo ważne, jeśli macie ograniczony budżet na Islandii).


Roadtrip po Islandii południowej rozpoczęliśmy od wodospadu Seljalandfoss. Jest to jeden z najsłynniejszych wodospadów na Islandii. Głównie dlatego, że to wodospad, za którym można sobie swobodnie przejść. Uwaga jednak na przymrozki: jesienią, szczególnie z rana, przy wodospadzie i na prowadzących do niego schodkach jest prawdziwa ślizgawica. Seljalandfoss znajduje tuż przy drodze, podobnie jak jego sąsiad Gljufrabui – unikatowy wodospad spadający do jaskini – oraz Skogafoss. Przez to jest to również niezwykle zatłoczony.

W związku z tym warto zwrócić uwagę na Kvernufoss – mniej znany wodospad, który także możemy przejść ścieżką dookoła. Znajduje się on w odległości zaledwie 20 minut trekkingu od Skogafossu, a droga prowadzi przez malowniczy kanion.

W drodze do Kvernufossa nie sposób przegapić wodospadu Skogafoss. Nazwa Skogafoss pochodzi od słowa “skogur” oznaczającego las i, przysięgam, nie wiemy dlaczego.

Przez ulewę nie odwiedziliśmy basenów Seljavallalaug (choć podobno mała strata, bo późną jesienią i zimą woda nie jest tu wystarczająco ciepła) oraz nie zdążyliśmy dotrzeć do wraku “Dakoty”, tj. amerykańskiego samolotu wojskowego, który rozbił się w okolicy (pomiędzy miejscowością Skogar i Vik – patrz poniżej) na malowniczych, czarnych piaskach. Bardzo chcieliśmy tam pofotografować, postapokaliptyczny widok robi ogromne wrażenie. Ale nie zdążylibyśmy tam dotrzeć przed zmierzchem (trekking zajmuje około 3-4h). Pozostały czas wykorzystaliśmy, jadąc dalej w kierunku miasteczka Vik, zahaczając po drodze o takie atrakcje jak Reynisfjara i Dyrholaey.

Skalisty płaskowyż Dyrholaey to niezwykle malownicze miejsce. Mieści się na nim malownicza latarnia, a na dodatek z Dyrholaey rozpościera się fantastyczny widok na czarne opustoszałe plaże i spektakularny łuk skalny Toin wyrastający wprost z oceanu. Tuż oboj znajduje się Reynisfjara – słynna czarna plaża u stóp bazaltowych, przypominających organy kolumn, z majestatycznymi falami-olbrzymami, które tylko czekają, aż wciągną gapiów do czeluści oceanu. Piękna i niebezpieczna, Reynisfjara niejednokrotnie lądowała w rankingach najpiękniejszych plaż świata. I najniebezpieczniejszych.

Bez żartów, fale na tej plaży są niebezpieczne i zdarzały się fatalne wypadki. Powodem są zdradliwe fale typu „sneaker waves”. W niektórych krajach nazywane są również “sleeper waves”. Śpiące fale potrafią zaskoczyć – nawet przy dobrej pogodzie i spokojnym oceanie wyłaniają się jakby znikąd. 

Dzień 4: Islandia Południowa


Plan: Vik i Myrdal – Vatnajökull – Jökulsárlón – Diamond Beach – Aurora Borealis.

Opcje w pobliżu: Fjaðrárgljúfur, Múlagljúfur.

Nocleg: Höfn Inn Guesthouse. Bardzo fajny nocleg, z łazienką w pokoju, co w tej cenie na Islandii nie jest wcale regułą. Oceniamy na 4,5/5. Niczego nam tu nie brakowało, a wystrój nie przypominał akademika, tylko hotel, więc duży plus.


Kolejnego dnia wyruszyliśmy do Höfn na wschodzie. Pierwszym przystankiem na naszej trasie do Hofn było miasteczko Vik i Myrdal (isl. “zatoka bagiennej doliny”). Vik to miejscowość wysunięta najdalej na południe wyspy. Ze wzniesienia nad miastem rozpościera się malowniczy widok na kościółek i ostre skały Reynisdrangar, rozpoznawalny element krajobrazu Reynisfjary.

Z okolic Vik i Myrdal wyruszamy w kierunku lodowca Vatnajökull. Jadąc w kierunku lodowca Vatnajökull można odwiedzić także 2 piękne kaniony: Fjaðrárgljúfur (kanion dotknięty „efektem Biebera”) oraz tajemniczy Múlagljúfur. Lodowiec Vatnajökull jest na pierwszym miejscu pod względem objętości i drugim pod względem powierzchni na kontynencie. Ciekawostka, że przy dobrej pogodzie lodowiec ten może być widziany z Wysp Owczych: Vatnajökull pobił rekord Guinessa jako lodowiec, który jest widziany z najdalszej odległości.

Z wody z topniejącego lodowca Vatnajökull powstała laguna Jökulsárlón  jezioro polodowcowe położone w południowej części lodowca Vatnajokull. Jezioro wypełnione jest połyskującymi w słońcu bryłami lodu, co czyni ten widok naprawdę wyjątkowym. Mieliśmy dużo szczęścia trafić w to miejsce w czasie golden hour – lód połyskujący w promieniach złotego słońca to prawdziwa magia. W niedalekiej odległości od siebie znajdują się kolejne jeziora Fjallsárlón oraz Breiðárlón. Rzut beretem od laguny znajduje się także słynna Diamond Beach – plaża, na której bryły lodu są wyrzucane przez ocean na czarny piasek. Prawdziwa uczta dla oczu!

W okolicy Höfn udało nam się zapolować zorzę. Nasz cały „aurora hunting guide” znajduje się w tym wpisie.

Dzień 5: Islandia Południowa


Plan: Lodowiec Breiðamerkurjökull – Blue Ice Cave.

Nocleg: Höfn Inn Guesthouse.


W okolicach Vatnajökull warto wybrać się na zwiedzanie lodowca Breiðamerkurjökull. Jest to  jeden z 45 języków lodowca Vatnajökull. Na wycieczkę wybraliśmy się z biurem Glacier Adventures i plan podróży uwzględniał zarówno spacer po lodowcu, jak i wizytę w lodowej jaskini. Sam Breiðamerkurjökull jest pokryty warstwą popiołu wulkanicznego i nie dostarcza szczególnych wrażeń estetycznych. Niemniej, jedno z najlepszych wrażeń zapewnianych przez Glacier Adventures to zejście do młynu lodowcowego.

Jest to otwór w lodzie o spiralnie wykształconych ścianach, który powstał w wyniku działania wód roztopowych lodowca. Nazywa się młynem, bo działanie wody przypomina w tym przypadku mielący, rotujący wir, który drąży powierzchnię lodowca (inspiracja: Moulen Rouge). Mogą sięgać do dna lodowca na głębokość kilkuset metrów, dlatego nierozważna eksploracja może być fatalna w skutkach. Przyznajemy, ten fakt mocno zadziałał na naszą wyobraźnię.

Dzień 6: Islandia Wschodnia


Plan: Höfn – Stokksnes.

Dodatkowe opcje: Hvalness, Seyðisfjörður.

Hotel: Kjarnalundur. Bardzo fajny hotel, w zasadzie najlepszy na naszej trasie. Oceniamy na 5/5. Dobra cena, łazienka w pokoju, ładny wystrój, suszarka, czajniki i przybory stołowe na miejscu.


Roadtrip po Islandii Wschodniej rozpoczyna się w Höfn. Höfn to islandzka stolica lobsterów. Warto spróbować jej w jednej z polecanych knajp: Pakkhus lub Z Bistro. Niedaleko od Höfn znajduje się Stokksnes. Stokksnes to malowniczy cypel na południowo-wschodnim wybrzeżu Islandii. Nad czarną plażą zalaną lustrzaną taflą wody wznosi się zębaty Vestrahorn. W czasie naszych odwiedzin Vestrahorn ukrył się w chmurach, ale krajobraz i tak ma w sobie wszystko z surowej północnej przyrody.

created by dji camera

Wejście na obszar Stokksnes jest niestety płatne (900 ISK za osobę) i jest to umotywowane tym, że na terenie znajduje się m.in. punkt obserwacji fok i rekonstrukcja wioski wikingów. Niestety foki były daleko od brzegu, a wioska pozostawia wiele do życzenia, dlatego pobraną opłatę subiektywnie oceniliśmy jako zawyżoną. Na pobliskich terenach spotkamy liczne konie islandzkie. W sumie, można je spotkać w każdym zakątku na wyspie, ale tu są na wyciągnięcie ręki.

Ciekawostka: konie islandzkie to jedna z najczystszych ras na świecie, ponieważ od ponad tysiąca lat na wyspie istnieje zakaz importu innych odmian. Mają bardzo pogodne usposobienie. Uwaga: nigdy nie nazywajcie islandzkich koni kucami – są od nich znacznie mądrzejsze 🙂

Godzinę drogi od Stokksnes, zaraz za sennym portowym miasteczkiem Djupivogur, znajduje się Hvalnes – szczyt górski z przylegającą do niego plażą. Jest to bardzo piękne miejsce – surowe i dzikie. Planowaliśmy polatać tu dronem, ale pogoda pokrzyżowała nam plany. W regionie Fiordów Zachodnich, po drodze na północ warto zboczyć jeszcze w kierunku Seyðisfjörður – malowniczego miasteczka, którego symbolem jest malowniczy niebieski kościół z tęczową aleją.

Dzień 7: Islandia Północna


Zrealizowany plan: Goðafoss –  Jezioro Myvatn – Skútustadagígar – Hverfjall – Myvatn Nature Baths.

Opcje w pobliżu: wulkan Krafla.

Hotel: Kjarnalundur.


Stolicą Islandii Północnej jest Akureyri. Prawdziwą perłą okolicy jest Goðafoss. „Wodospad bogów:, bo tak się tłumaczy nazwa Goðafoss, znajduje się w odległości jakichś 25 minut od Akureyri w kierunku jeziora Myvatn. Stąd kolejne 25 minut dzielą nas od jeziora Myvatn, a dokładnie od południowego brzegu jeziora od strony wioski Skútustaðir, gdzie występują unikalne formacje wulkaniczne nazywane pseudokraterami.

Grupa pseudokratererów Skútustaðagígar powstała po tym, jak na tereny pokryte wodą trafiała gorąca lawa. Woda pod spodem zaczynała się gotować, aż w końcu bąble pod ciśnieniem pękały, tworząc na powierzchni kształty, które dziś obserwujemy w Skútustaðagígar. Najlepiej widoczne są z góry, z drona – chwilami ma się wrażenie, że jest się na innej planecie! Absolutnie unikalny widok.

Tuż obok, znajduje się wulkan Hverfjall – jest zresztą dobrze widoczny z okolic Skútustaðagígar. Samochodem dotrzemy do niego w jakieś 7 minut. Kolejny wulkan w okolicy, do którego my niestety nie trafiliśmy, to wulkan Krafla. Ostatni przystanek na dziś to Myvatn Nature Baths. Koszt za 2 osoby to 5700 ISK, czyli znacznie mniej, niż w słynnej Blue Lagoon. Spotkaliśmy tu Islandczyków, co jest w zasadzie niespotykane w Blue Lagoon. Stwierdzamy więc, że to gwarancja jakości 🙂 Jest tu znacznie bardziej kameralnie.

Dzień 8: Snaefellsness


Plan: Kirkufell – Ingjaldshólskirkja – Svörtuloft Lighthouse – Búðakirkja.

Opcje w pobliżu: Arnarstapi, źródło geotermalne Landbrotal.

Nocleg: Hafnarfjall. Guesthouse ze współdzieloną łazienką i akademickim klimatem. Oceniamy na 2,5/5. Nie polecamy, ale właściwie w okolicy nie ma zbyt wielkiego wyboru.


Podczas pobytu na Północy ponownie mieliśmy problemy z ogumieniem, przez co nie zdążyliśmy zobaczyć zbyt wiele w naszej kolejnej lokalizacji – Snæfellsnes. Mówi się, że Snaefellsness to Islandia w pigułce. Co zdążyliśmy zobaczyć? Przede wszystkim słynny Kirkufell – prawdopodobnie najczęściej fotografowane wzniesienie Islandii i miejsce zdjęć do Gry o Tron. Jadąc w tym kierunku jedziemy mostem Kolgrafafjörður – z pozoru nic nadzwyczajnego, ale z góry to miejsce wygląda naprawdę niezwykle.

Kolejny przystanki to Ingjaldsholskirkja, uroczy kościół na wzniesieniu na tle zaśnieżonych gór, oraz Búðakirkja – słynny czarny kościół. W okolicy warto odwiedzić także najdalej wysunięte na zachód miejsce na półwyspie – latarnię Svörtuloft. Ta samotna latarnia zwrócona ku surowemu północnemu Atlantykowi to prawdziwa magia. Niestety tego dnia wiał potężny wiatr i właśnie tutaj straciliśmy naszego pierwszego Mavica Air. Szkoda, bo widok z góry musiał być spektakularny! Dodatkowo do tego miejsca prowadzi wąska, wyboista droga szutrowa. Napęd 4×4 nie jest wprawdzie konieczny, ale naszym zdaniem zdecydowanie wskazany w tych warunkach.

Na półwyspie Snæfellsnes nie zdążyliśmy zobaczyć malowniczego miasteczka Arnarstapi z jego pocztówkowymi domkami oraz gorącego źródła Landbrotal. Z powodu nasuwającej się burzy śnieżnej podjęliśmy decyzję o ucieczce z półwyspu jeszcze tego samego dnia. Nie chcieliśmy ryzykować zamknięcia dróg przed wylotem. Dlatego nocowaliśmy w miasteczku Borgarnes.

Dzień 8: Snaefellsness


Plan: pokrzyżowany śnieżną burzą 😉


Tego dnia mieliśmy nadal zwiedzać Snaefellsness, ale śnieżna burza pokrzyżowała nasze plany. Z podkulonymi ogonami wróciliśmy w okolice Reykjavika, gdzie było znacznie spokojniej. Mogliśmy się udać do Blue Lagoon, ale ostatecznie zaszyliśmy się w kawiarni przy croissantach i kawie. Po co o tym piszemy? Żeby pokazać, że każda podróż, a tym bardziej po jesiennej Islandii, bywa nieprzewidywalna i nie każdy plan idzie zrealizować bez szwanku. Ale zawsze warto próbować!

Więc jak, wybierasz się na Islandię? Zostaw ślad w komentarzach i do zobaczenia po drodze!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

You might also like